środa, 29 grudnia 2010

Przepisowy prezent!


Mam kilka swoich ulubionych książek z przepisami (nienawidzę określenia "książka kucharska". Kojarzy mi się ono tak... oficjalnie i negatywnie), które absolutnie kocham nie tylko używać, ale i po prostu przeglądać w wolnej chwili.

Jest parę cech, które taka idealna książka z przepisami musi posiadać:
Po pierwsze (chociaż dla prawdziwego kucharza zajęłoby to zapewne ostatnie miejsce - i tu niech się ukaże, jak to bardzo płytką osobą jestem ;)) taka książka musi być ładnie wydana. Gdy podchodzę do regałów uginających się od różnych książek kucharskich (tak, tam są i "książki kucharskie"!), do ręki biorę tylko te "dopieszczone" przez wydawnictwo. Nie chodzi mi tu wcale o kredowy, błyszczący papier, czy pozłacaną okładkę. Zwracam raczej uwagę, na naprawdę przemyślaną grafikę na okładce (zdjęcie garnka i durszlaka jest z góry skazane na straty), na czytelnie rozpisane wskazówki przygotowywania potraw, spis treści itd. Jednak jeszcze ważniejsze są, chociaż zwracam na nie uwagę w...
...drugiej kolejności (cóż, dopiero po otworzeniu, ocenionej już przeze mnie okładki) zdjęcia. Niesamowicie rzadko zdarzało mi się, żebym chciała pogłębić lekturę książki z przepisami, która nie miałaby zdjęć potraw, których te przepisy dotyczą. To tak jakby nigdy nie widząc tęczy próbować odtworzyć jej kolory na podstawie kilku danych nam barwników! Do zrobienia, ale jak dla mnie zupełnie bez sensu.
Kiedy już pooglądam sobie taką książkę z zewnątrz (patrz pkt. 1) i wewnątrz (patrz pkt. 2) zaczynam czytać przepisy. Nienawidzę takich, w których używa się gotowych mieszanek (i tu brzydko zerkam w stronę jednej z moich książek o pieczeniu chleba), czy produktów, które z łatwością można przygotować samemu (i mimo całej mojej sympatii do Nigelli, nie zaakceptuję jej kupnych biszkoptów, czy gotowych brownie) - no chyba że rzeczywiście czas nas bardzo goni. Ale wtedy sami możemy dokonać zamiany "robione - kupne", a przepisy są raczej od tego, żeby wskazać nam krok po kroku, jak przygotować daną potrawę!
Już w ostatnim punkcie wskazałabym cechy, które być może nie są konieczne, ale jak najbardziej mile widziane. Mam na myśli wskazówki dotyczące wykonania danej potrawy - lubię jeśli ten opis jest przygotowany w taki sposób, by osoba, która przygotowuje tę potrawę pierwszy raz w życiu i kompletnie nie ma pojęcia, jak mają wyglądać kolejne etapy tegoż procesu, bez problemu poradziła sobie ze wszystkim. Nie musi to być uwzględnione w samym przepisie - dodatkowy rozdział na końcu książki wystarczy (wspominam tu moje pierwsze ciasto drożdżowe i opis: "wyrobić gładkie ciasto i odstawić do wyrośnięcia" - ale kiedy to ciasto jest już wyrobione? i jak ma wyrosnąć?! a wystarczyłyby wtedy przecież 2 dodatkowe zdania i wszystko byłoby jasne :)). Drugą mile widzianą rzeczą jest sposób użycia potrawy (czy tez sposób jej podania) - o tyle, o ile wszyscy wiedzą, jak się podaje sos czekoladowy, o tyle z potrawami bardziej "regionalnymi" niektórzy mogą mieć problem - i weź tu wytłumacz babci, jak i z czym się podaje angielski chutney z jabłek ;). A! I sposób przechowywania! Wymaga przechowywania w lodówce? W słoiku? Lepiej w butelce? Zapewne tu wiele zależy od upodobań samego przygotowującego, ale takie małe napomknięcie byłoby miłe.



Po takim wstępie chciałabym zatem przejść do mojego najnowszego nabytku (który dostałam właśnie teraz na święta - dziękuję!). Złota księga czekolady ze względu na sposób wydania, piękne zdjęcia i naprawdę fajnie napisane przepisy, szybko znalazła się w czołówce moich najulubieńszych książek. Ma nie tylko dobrze napisane przepisy pod względem estetycznym, ale i treściowym. Niektóre przepisy są naprawdę zachwycające! Oprócz tortu Sachera, na który przepis możemy znaleźć z każdej książce tego typu, zawiera też wskazówki dotyczące zrobienia słodkości, o których jeszcze nie słyszałam, a na samo wspomnienie o nich aż ślinka cieknie :)

Ta książka, to niecałe 700 pozłacanych stron czekoladowej rozpusty. Zachwyci nie tylko wielbiciela słodkości, ale i wielbiciela książek (albo zwykłego estetę). To, czego mi brakuje, to właśnie sposób użycia niektórych smakołyków. Chętnie bym coś przygotowała, ale nie wiem do czego to służy (poza jedzeniem oczywiście :)) - będę musiała się jeszcze chyba dokształcić. Jednak ostatni rozdział, zatytułowany "Przepisy podstawowe", w którym znajdziemy przepis na najzyklejszy biszkopt lub sos czekoladowy oraz przejrzysty, tematyczny spis treści, jak najbardziej wynagradzają mi ten brak :)


Baaaardzo polecam! Jeśli nie do poczytania lub praktycznego wykorzystania przy produkcji słodkości, to po prostu do pooglądania. Naprawdę warto:)

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Sernik waniliowy


Przyznaję - moje doświadczenie w pieczeniu serników jest znikome. Dlatego też dłuuuuuugo szukałam przepisu idealnego, który byłby prosty, ale który dawałby mi pewność, że nie poszłam na łatwiznę. Chciałam sernika delikatnego, puszystego, lekkiego. I znalazłam! Nie będę ukrywała również, że drogą eliminacji doszłam do przepisów dwóch serników i oba pochodziły z bloga Dorotus (cóż, jeśli chodzi o serniki, to darzę ją pełnym zaufaniem ;)). Ostatecznie wybrałam ten.
Wyboru nie żałuję, co więcej - jestem zachwycona! Przygotowanie prostsze być nie mogło, a smak jest niebiański! Ze względu na możliwości  mojego piekarnika (a raczej owych możliwości brak), musiałam piec mój sernik niemal dwa razy dłużej, żeby był odpowiednio ścięty w środku (dlatego też jest ciemniejszy na zewnątrz). Myślę, ze gdybym piekła go krócej byłby jeszcze bardziej puszysty, ale co tam! I tak jest pyszny!

Jako że piekłam go w większej tortownicy (24 cm), to proporcjonalnie zwiększyłam ilość składników. Przepis cytuję za Dorotus, wprowadzając jednak moje zmiany.




Składniki na spód:

  • 240 g ciastek speculatius (kupiłam gotowe, mało słodkie - idealnie pasowały! wymieszałam je z czekoladowymi herbatnikami)
  • ok. 100 g masła 
Ciastka dokładnie pokruszyć blenderem lub wałkiem. Masło roztopić, wymieszać z pokruszonymi ciastkami (gdyby masa była za "sucha", można dodać trochę więcej masła). Tortownicę o średnicy 24 cm. wyłożyć folią (dno). W dno wcisnąć masę ciastkową, schłodzić pół godziny w lodówce.


Składniki na masę serową:

  • 500 g twarogu trzykrotnie zmielonego lub serka śmietankowego (ja użyłam śmietankowego o smaku waniliowym)
  • 1,5 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (użyłam aromatu waniliowego)
  • 3 jajka
  • 130 g cukru pudru
  • 240 ml śmietany kremówki

Wszystkie składniki dokładnie zmiksować. nie ma potrzeby ubijania białek osobno. 

Wylać na schłodzony spód.

Piec w temperaturze 180 stopni przez ok 45 minut (ja, jak już wspominałam, piekłam dłużej - ok. 2 godziny).
Nie pieczemy do tzw. suchego patyczka. Ważne, by sernik był ścięty (szczególnie w środku).

Schłodzić (minimum 3 godziny, a najlepiej całą noc).

Dla urozmaicenia, ja mój sernik posypałam (kiedy jeszcze był ciepły i miękki) namoczonymi w rumie rodzynkami. Po wystudzeniu ozdobiłam go roztopioną czekoladą.

Smacznego!

niedziela, 26 grudnia 2010

Pierniczki Aganiok


Póki święta trwają, pozostanę przez chwilę jeszcze w temacie pierniczków (które uwielbiam). Teraz jednak mowa o zupełnie niezwykłych pierniczkach, a mianowicie o słynnych "pierniczkach Aganiok"! Na ten przepis można się natknąć na niemal każdym portalu kulinarnym i na większości blogów. I nie ma się co dziwić -  zasługują one na maksymalną uwagę i warte są każdego poświęconego im słowa.
Robi się je z ciasta leżakującego, co oznacza, że trzeba nieco na nie poczekać (jak wiadomo, z piernikami jest jak z winem - im starsze tym lepsze :)). Jeśli chcemy zdążyć na Boże Narodzenie, ciasto najlepiej zrobić kiedyś na przełomie października/listopada (ale można nawet wcześniej). Po próbie cierpliwości czeka nas jednak niemała nagroda! Pierniczki są cudowne, mięciutkie, rozpływające się w ustach - cud po prostu!
Bardzo polecam!

Przepis znalazłam na tym blogu.

Składniki:

  • 500 g miodu
  • 2 niepełne szklanki cukru
  • 250 g masła
  • 1 kg i 1 szklanka mąki tortowej
  • 3-4 jajka
  • 3 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 szklanki mleka
  • szczypta soli
  • 1 szklanka siekanych orzechów włoskich (dałam pół na pół z laskowymi)
  • 1/2 szklanki siekanej skórki pomarańczowej (pominęłam)
  • 1/2 szklanki rodzynek - jeśli są duże, również można posiekać (bakalie można zmieniać wedle uznania)
  • 1czubata łyżka ciemnego kakao
  • 2 płaskie łyżeczki cynamonu*
  • 2 płaskie łyżeczki imbiru*
  • 1/2 łyżeczki pieprzu*
  • 1/2 łyżeczki mielonych goździków*
  • 1/2 łyżeczki kardamonu*


Do smarowania pierników:

  • 1 jajko
  • 2-3 łyżki mleka

*możemy też użyć jedno opakowania dobrej przyprawy do piernika, np. firmy Kotanyi




Wykonanie:

Miód, cukier i tłuszcz włożyć do garnka o grubym dnie, powoli podgrzewać stale mieszając, aż wszystkie składniki się połączą. Odstawić z gazu, dodać bakalie oraz przyprawy, wymieszać. Do malaksera (lub do dużej miski, jeśli wyrabiamy ciasto ręcznie) wrzucić większość przesianej mąki, jajka, sól, sodę rozpuszczoną w zimnym mleku i kakao - wymieszać. Po chwili dodać gorącą masę z tłuszczu i miodu (jeśli wyrabiamy rękami, to można ją lekko przestudzić), ponownie wymieszać. Na końcu, gdy masa jest już jednolita, dodać pozostałą mąkę, wymieszać.
Ciasto przełożyć do naczynia, przykryć lnianą ściereczką - powinno oddychać. Odstawić na kilka tygodni w chłodne miejsce (spiżarnia, ewentualnie lodówka), aby dojrzewało. Ciasto, kiedy odpoczywa zmieni konsystencję z lepkniej i luźniej w zwięzłą i twardawą.


Po ok. 6 tygodniach można przystąpić do pieczenia pierniczków. Ciasto wałkować lekko podsypując mąką (ja musiałam podsypywać dość sporo) na ok. 5 mm i wykrawać pierniczki. Tuż przed włożeniem do piekarnika smarować pierniczki jajkiem rozmąconym z mlekiem.

Piec w 160-170 stopniach przez ok 10 minut - w zależności od piekarnika (ja piekłam ok. 20 min.).
Kiedy wyjmuje gotowe pierniczki z piekarnika ich brzeg powinien być już twardy, a środek pozostawać jeszcze miękki, wtedy powinny zachować miękkość po wystygnięciu.
Gdyby jednak były zbyt twarde, to do puszki z piernikami należy włożyć na kilka dni cząstki jabłek i przemieszać kilkakrotnie - i ja byłam zmuszona tak zrobić, jednak włożyłam malutkie kawałeczki jabłek na 1 dobę mieszając je po 12 godzinach - z twardych zrobiły się absolutnie mięciutkie.

Z przepisu wychodzi naprawdę sporo pierniczków. Nie potrafię określić ilości, ale zapełniłam nimi 6 niemałych puszek :)

Do zrobienia lukru należy wymieszać 1 białko jajka z taką ilością cukru pudru, żeby bez problemu móc tworzyć nierozlewające się wzorki. Ja dodaję jeszcze parę kropel aromatu (najczęściej migdałowego).

Do zrobienia polewy czekoladowej należy rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej (nad naczyniem z parującą wodą trzeba ustawić drugie naczynie z pokruszoną czekoladą i mieszając, czekać aż się rozpuści. Ważne, żeby naczynie, w którym znajduje się czekolada nie dotykało powierzchni wody).

Smacznego!

sobota, 25 grudnia 2010

Pierniczki na choinkę


Długo się zastanawiałam, jaki powinien być mój pierwszy post. Najpierw chciałam pochwalić się jakimś absolutnie niesamowitym przepisem, później zmieniłam zdanie i chciałam dodać coś prostego i szybkiego. W końcu przyszły święta i problem rozwiązał się sam - niech będą pierniczki! A żeby było bardziej świątecznie, to takie do zawieszenia na choinkę! Co prawda na ubieranie choinki już trochę za późno, ale zapewniam, że są pyszne i równie dobrze jak choinkę, mogą też ozdobić pudełeczka na ciastka i czekać na spałaszowanie :)

Pierniczki są genialne! Kruche, baaardzo aromatyczne i (co najważniejsze) bardzo łatwe i szybkie do zrobienia.

Przepis pochodzi z tego bloga (radzę go zapamiętać, bo często będę o nim wspominała :))

Składniki:

  • 1/4 szklanki miodu
  • 5 łyżek miękkiego masła
  • 1/2 szklanki  cukru (ja dałam cukier puder)
  • 1 jajko
  • 2 i 1/4 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka sody
  • 3 łyżeczki przyprawy do piernika 
  • opcjonalnie: 1 łyżeczka kakao (wtedy pierniczki mają ciemniejszy kolor)

Wykonanie:

Wszystkie składniki wymieszać i zagnieść ciasto. Podsypując mąką cieniutko rozwałkować i wycinać pierniczki. Przed pieczeniem trzeba pamiętać o zrobieniu dziurki (wykałaczką lub patyczkiem), dzięki której będzie można powiesić pierniczki na choince (jeśli owe dziurki nieco "zarosną" w czasie pieczenia, należy je poprawić tuż po wyciągnięciu z piekarnika, kiedy ciastka są jeszcze ciepłe - jeśli ostygną, to zabiegi takie mogą skończyć się połamaniem pierniczków [i nerwów]).

Do zrobienia witrażyków pokruszyć cukierki (landrynki) w woreczku (polecam mocny, gruby woreczek i bardzo twardą powierzchnię) i wysypać w miejsce, w którym chcemy mieć witrażyk.

Piec w 180ºC przez ok. 10-15 min. Trzeba uważać, żeby ich nie przypalić, co ze względu na kolor może być trudne do zauważenia. A za bardzo przypieczone mają gorzkawy posmak.

Po upieczeniu poczekać chwilę, aż witrażyki wystygną i zdjąć do załkowitego ostudzenia.

Do zrobienia lukru wymieszać 1 białko jajka i tyle cukru pudru, żeby otrzymać konsystencję pozwalającą na zrobienie nie rozlewającego się wzorku (polecam najpierw próbować wykałaczką robić zwykłe kropeczki na jakiejś powierzchni). Ja zawsze dodaję jeszcze 2 krople aromatu - w tym przypadku migdałowego - żeby nieco urozmaicić smak.

Jeśli chodzi o samo ozdabianie, to już kwestia wygody. Ja ozdabiałam strzykawką, równie dobrze można wykorzystać woreczek z odcięta końcówką jednego z rogów albo wykałaczką.
Powodzenia i smacznego!