To było moim planem już od dawna - zrobić pączki! Ale nie takie smażone w głębokim tłuszczu, które później trzeba z niego odsączać na serwetkach, a po całym procesie ich tworzenia wietrzyć całą kuchnię (mieszkanie/dom) przesiąkniętą zapachem rozgrzanego oleju. Tak, może i jest w tym jakaś magia związana z całym rytuałem smażenia pączków na Tłusty Czwartek i sama z wielkim sentymentem wspominam, kiedy w dzieciństwie razem z babcią poświęcałyśmy temu całą "przed-czwartkową środę" - najpierw babcia w ogromnej misie wyrabiała dokładnie milion ciasta drożdżowego, dbając o to, żeby było dobrze napowietrzone, później ja z ekscytacją czekałam, kiedy wyrastało, aż w końcu zabierałyśmy się za smażenie, kończące się posypaniem wszystkich pączków (i - w moim przypadku - kuchni) dużymi ilościami cukru pudru.
Jednak teraz chciałam czegoś innego. Czegoś lżejszego, puchatego, lekko słodkiego i rozkosznie rozpływającego się w ustach.
Chciałam - mam :)
Przepisu na pieczone pączki szukałam długo i (jak nietrudno się domyślić) miałam wielki problem, żeby zdecydować się, który wybrać. W końcu padło na TEN. I bardzo się cieszę, bo pączuszki są pyszne!
Co prawda ciasto z jakiegoś powodu na początku nie chciało ze mną współpracować, ale byłam cierpliwa i wszystko wyszło, jak należy :)
Same pączki są bardzo mięciutkie i puszyste, a co najlepsze - naprawdę rozpływają się w ustach! Nie są bardzo słodkie, jednak z posypką smakują doskonale. Oczywiście posypka MUSIAŁA być CYNAMONOWA (uzależnienie? nawyk?).
Część pączków upiekłam w kształcie oponek, z części zrobiłam mini-pączuszki, a część zrobiłam z konfiturą i polałam lukrem.
A najfajniejsze jest to, że moje pączkowe plany się nie skończyły i dziś dalszy ciąg pieczenia! :)
Składniki
- 600 g mąki
- 250 ml mleka (dolewałam więcej w czasie wyrabiania)
- 30 g świeżych drożdży
- 30 g cukru
- 2 jajka
- 60 g masła
- marmolada - ewentualnie (u mnie różana)
- 2 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią
- 1 łyżeczka przyprawy korzennej (do pierników)
- 1 łyżeczka cynamonu
- 4 łyżeczki cukru
- 4 łyżeczki cukru trzcinowego
fajne takie pieczone paczki:) juz mi slinka na nie cieknie:)
OdpowiedzUsuńmniammm.. już mam na nie ochotę!
OdpowiedzUsuńLiczę na to, że jutro będę miała okazje ich skosztować! Cynamonnnnn :)
A u mnie za godzinke pojawią się specjaliści i podłączą kuchenke z piekarnikiem! nareszcie
Wspaniała alternatywa dla tych smażonych. Ja pozostanę tradycjonalistką.
OdpowiedzUsuńJutro chyba większość z nas pozostanie tradycjonalistami - i nie ma się co dziwić :)
OdpowiedzUsuńAnonimowa-Moniko! - pewnie, że skosztujesz!
Mimo wszystko najlepsze, to są te smażone pączki. Pieczone nazwałabym raczej bułeczkami. Pysznymi, ale jednak bułeczkami... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Całkowicie się z Tobą zgadzam! Co smażone, to smażone i tego nic nie zastąpi :)
OdpowiedzUsuńpyszniutkie były zwłaszcza z samego rana w pracy...
OdpowiedzUsuńmniamuśnie dziękuję :)
taka lżejsza puchata wersja jest niezwykle kusząca.
OdpowiedzUsuń